(Grafika: Marek Romanowski/inthecage.pl)

Wielkimi krokami zbliża się kolejna, już 26., gala Konfrontacji Sztuk walki. O tym, ile KSW zrobiło w naszym kraju, by promować MMA, nie trzeba nikomu mówić. Fakt faktem, że to MMA serwowane nam przez warszawski duet jest ich wizją tego sportu niekoniecznie pokrywającą się ze standardami  światowymi, jakie zza oceanu przekazuje nam UFC, to inna sprawa.
To właśnie dzięki pasji Martina Lewandowskiego i Macieja Kawulskiego mogliśmy w Polsce oglądać pierwsze takie troszkę podziemne gale MMA w naszym kraju. To dzięki ich genialnemu ruchowi marketingowego, kiedy to w roku 2009 roku wpuścili do swojego ringu ówcześnie najsilniejszego człowieka na świecie, Mariusza Pudzianowskiego oraz miernego boksera, o niesamowicie wielkich umiejętnościach marketingowych, Marcina Najmana, MMA trafiło do szerszej widowni. Co by nie mówić wynik oglądalności, ponad 6 milionów widzów przed telewizorami jest niesamowity, niewiele mniejszy aniżeli mecze reprezentacji Polski w siatkówce, która w roku 2009 odnosiła wielkie sukcesy. Dzięki KSW MMA wypłynęło w Polsce na szerokie wody, „niedzielni fani” przez to dalej twierdzą, że KSW i MMA to 2 różne sporty, ale to w tym przypadku nieważne. Dzięki temu ruchowi nasz ukochany sport wyszedł z podziemia, przestał być odbierany jako chuliganka, zaczęły powstawać szkoły MMA, dużo też klubów sztuk walki pozyskało w tym „boomie” nowych adeptów.

Jakby jednak wszystko było w takich superlatywach po tamtej pamiętnej gali to ten tekst by nie powstał. KSW zyskało tak wielką moc marketingową, że z każdego swojego zawodnika a nawet i nie zawodnika (czytaj Mariusz Pudzianowski) potrafią zrobić super fightera, którego sprzedadzą polsatowskim fanom jako niebywały talent fighterski.

I tak dzięki temu, postacie wybitne jeśli chodzi o MMA w Polsce, pierwszy Polak w UFC, Tomasz Drwal, wybitny nasz lekki, obecnie walczący dla największej federacji świata, Piotr Hallmann, czołowi zawodnicy wagi ciężkiej, mistrz M-1 Global, Damian Grabowski, jeden z najsolidniejszych zawodników w Europie, Michał Kita, niepokonany Marcin Tybura, czy choćby niedawny pretendent do pasa M-1 w kategorii półciężkiej, bardzo ceniony czy to w Anglii czy w Rosji, Marcin Zontek, są anonimowi dla większości ludzi sporadycznie oglądających MMA, ale tworzących tę wielką oglądalność w telewizji dla gal KSW. Za to popularny jest Pudzian jako zawodnik MMA. Mogę zrozumieć, że ludzie kojarzą z tym sportem Marcina Różalskiego. Słynący z kontrowersyjnych wypowiedzi i niebanalnego wyglądu „Płocki Barbarzyńca” to zawodnik wywodzący się ze sportów uderzanych, w których odnosił sukcesy. Ale robienie z przypadkowego celebryty gwiazdy MMA? Podczas marcowej gali na warszawskim Torwarze zadebiutuje pani Kamila Porczyk. Jedyne z czym mi się kojarzy to z telezakupami Mango, gdzie sprzedawała jakieś stymulatory mięśni brzucha. Ta trzykrotna zdobywczyni tytułu Miss Universe Fitness legitymuje się rekordem MMA 1-0, więc teoretycznie rokuje. Jednak, gdy zachowamy się tak, jak się wobec kobiet nie należy i zajrzymy jej w metrykę, to zobaczymy, że w lipcu skończy 37 lat, co oznacza, że MMA jest dla niej tylko i wyłącznie formą zabawy, pokazania się. Nie wiążę z tym niczego większego, bo pomimo najszczerszych chęci wieku nie przeskoczy. Jej miejsce na karcie walk mogłaby zająć nasza topowa zawodniczka – Asia Jędrzejczyk. Problem w tym, że więcej widzów KSW będzie lepiej kojarzyło panią z telezakupów Mango aniżeli jedną z najlepszych, a moim prywatnym zdaniem, najlepszą polską zawodniczkę. 12 marca dowiedzieliśmy się też, że z walki w wadze ciężkiej z Karolem Bedorfem wypadnie dwukrotny mistrz UFC, pierwszy pogromca Pudziana (idealna dźwignia promocyjna) Tim Sylvia. Federacja, której właściciele twierdzą, że jest druga na świecie dają walkę z mistrzem człowiekowi, który nie stoczył dla nich ani jednej walki, który w czasach swojej najlepszej formy i tak wg Dany White był zawodnikiem słabym, który po tym jak wyleciał z UFC notuje regres z miejsca. Do tej walki jednak nie dojdzie, ponieważ Amerykanin doznał kontuzji pleców i mistrz powalczy z rywalem z tzw. łapanki w ostatniej chwili. Szkoda Karola, na którego w przypadku słabszej dyspozycji albo, czego mu absolutnie nie życzę, porażki, polecą gromy z każdej strony.

Jednak zabierając się za ten tekst miałem na myśli coś zupełnie innego. Kiedy doszło do pierwszej walki pomiędzy Michałem Materlą a Jayem Silvą, emocje były wielkie. Kto przejmie zwakowany pas przez Krzysztofa Kułaka, czy wracający po ciężkiej kontuzji, zyskujący wówczas coraz to większą popularność „Cipek”, czy prowadzony przez Krzyśka Soszyńskiego ciemnoskóry Jay Silva. Marketingowa podbudowa tej walki była kapitalna i 12 maja 2012 roku podczas gali KSW 19, której swoją drogą main eventem było starcie Pudzianowski kontra przegrywający wszystko co się da Bob Sapp, zobaczyliśmy walkę okrzykniętą później tytułem najlepszej w roku 2012. Jay Silva zdemolował fizycznie Michała, który z okopaną, kontuzjowaną nogą, zamkniętym od opuchlizny okiem na punkty, pokonał pochodzącego z Angoli Brazylijczyka i został nowym mistrzem. Heroizm, dramaturgia i emocje pt. „walczy Polak” tak zdominowały oglądanie tej walki, że zapomnieliśmy wszyscy o tym, że na to starcie Materla dostał człowieka legitymującym się wówczas rekordem walk 8-5. Fakt faktem po zwycięstwie nad Kendallem Grovem, ale generalnie przed walką mistrzowską w Polsce w 6 ostatnich walkach miał rekord 3-3. Materla był po 4 kolejnych zwycięstwach, więc jego walka o pas KSW miała sens.

Kiedy 28 września 2013 roku obaj po raz drugi weszli do ringu KSW, gdzie stawką nie był mistrzowski pas, bo właściciele federacji uznali, że tak będzie zabawniej. Fani, w tym ja, podnieśli głos, mówiąc jaki jest sens tego starcia. Niepokonany od 2009 roku zawodnik ze Szczecina kontra Jay Silva po 2 porażkach, w tym jednej z rąk Wesa Swofforda, którego w maju 2013 podczas gali MMA Attack 3 bardzo dotkliwie pobił, a następnie podał Tomasz Drwal. To nie miało prawa bytu. Walka jednak się odbyła i zakończyła się w 2. rundzie przez nokaut. Wygrał Jay Silva i w marcu 2014 będziemy mieli trzecie starcie Materla vs. Silva. Wszystko fajnie, znowu są możliwości fantastycznej podbudowy tej walki w mediach, zawodnicy się znają i za sobą nie przepadają, jest dodatkowy smaczek. Silva prawdopodobnie zastopował Materlę w jego marszu do UFC, a nawet jeśli nie to i tak nasuwa się pytanie… Czy Michał Materla, pomimo wielkiego serca do walki, oddania swojej pasji, nie jest tylko papierowym tygrysem, kolejnym tworem marketingowym KSW i Polsatu? UFC to „Liga Mistrzów” MMA. Tam nie ma miejsca dla słabych zawodników (tak przynajmniej jeszcze niedawno było). Tymczasem nasz Cipek przegrywa z zawodnikiem, który w UFC stoczył 2 walki i poniósł 2 porażki. Przegrywa z kimś, kto był przez wszystkich skazywany na porażkę przed wrześniową walką. Jay Silva z pewnością nie ma umiejętności na pierwszą 10, a może i pierwszą 15 UFC, a tym czasem odprawił przez nokaut rzekomo najlepszego polskiego średniego, a w poprzedniej ich walce bardzo mocno pobił i, jeżeli ich pierwsze starcie byłoby nie w KSW i nie w Polsce, to wynik mógł pójść w dwie strony.

Nie mam zamiaru tym tekstem nikogo obrazić, czy też jak to się popularnie kolokwialnie mówi „hejtować”. Jako fan troszkę głębiej siedzący w temacie niż przeciętny widz KSW, jestem zaniepokojony podejściem ludzi do tematu MMA i tym, że kreowanie wedle własnych potrzeb wizerunku MMA w Polsce przez właścicieli KSW nie pozwala w dalszym ciągu rozwinąć się w naszym kraju MMA jako dyscyplinie, a dalej jest miejscem na nabijaniu oglądalności na celebrytach i ludziach medialnych, którzy może i są łatwi w promocji, ale w ringu/octagonie nie są najlepsi w kraju tak jak to się w telewizyjnych zapowiedziach mówi.