Chciało by się nazwać ten tekst „Droga Błachowicza do walki o pas”, ale niestety – ostatni przystanek przed takimi dywagacjami dopiero 15 lutego, kiedy to Jan Błachowicz zmierzy się z Coreyem Andersonem. Jeśli wygra to na pewno ma zapewnioną walkę o pas, o ile Jon Jones wygra z Dominicem Reyesem… Ach! Wciąż zbyt dużo obliczeń, możliwości. Taki to przypadek naszego polskiego zawodnika w UFC.

Ciekawe jak wielu fanów w 2014 roku spodziewało się sinusoidy jaką zaprezentował nam Janek w amerykańskiej organizacji. Zazwyczaj stawiamy, że albo pójdzie dobrze, albo niedobrze. Polski fan MMA nie lubi szarych stref przewidywań. Tymczasem Błachowicz wymyka się czarno-białym kategoriom, bo gdy wygląda, że będzie wieść mu się dobrze wpada w serię przegranych, a gdy kładziemy na nim kreskę zaczyna zadziwiać świat.

Pierwsze dobre wrażenie

Wejście Janka w UFC nie było może pod nazwą „spektakularne”, ale robiło spore wrażenie i na pewno dzięki tej walce zyskał kilku fanów nie tylko on, ale ogólnie MMA w Polsce. W 2014 roku w swoim debiucie Janek pokonuje Ilira Latifiego. Mocne kopnięcie, które aż zadudniło w uszach, tych co nie lubią ściszać głośników, a potem demolka ciosami i już! Mamy wspaniały sukces i wielkie nadzieje na karierę polskiego zawodnika w UFC rosną.

Tak jakby „legendarna” sinusoida

Kolejna walka Błachowicza odbyła się w Krakowie. Impuls przed własną publicznością jednak nie zadziałał, co mocno rozczarowało widzów. Kto wie, może zadziałała presja, może Polak wolał wygrać, ale ostrożniej. Ale stało się inaczej i Manuwa wygrał przez jednomyślną decyzję. Jeśli ktokolwiek myślał, że nie może być gorzej mógł się przekonać o swojej omylności. Druga przegrana Polaka odbyła się w dość przykry sposób. Zamiast „legendarnej polskiej siły” w walce z Coreyem Andersonem zobaczyliśmy „(nie)legendarną polską kondycję„. Co niektórzy wysiadali z hype-pociągu Błachowicza, machając ze zrezygnowaniem ręką.

Janek miał szansę utrzymać się jeszcze w UFC i wykorzystał ją pokonując na dystansie kolejnego rywala – Igora Pokrajaca. Walka była emocjonująca i niektórzy prognozowali, że Janek nie zaliczy już wpadki. Niestety, kolejny raz zawiedli się, bo Janek zaliczył dwie wpadki, przegrywając w 2016 roku z Alexandrem Gustafssonem, a w kolejnym roku znowu świecąc słabą wydolnością przegrał z Patrickiem Cumminsem.

Koniec sinusoidy, czas iść wyżej!

Co mogło więc wydarzyć się na gali w Gdańsku? Czy znów wyjdzie ostrożny Janek, czy będzie się stresował przed własną publiką? Wiadomo było jedno – jeśli Polak nie wykorzysta swojej szansy to UFC prawdopodobnie pożegna się z nim. Tymczasem zawodnik z Cieszyna pokazał się z jak najlepszej strony. Dał świetną walkę ze wspaniałym zakończeniem! W drugiej rundzie Jan założył Devinowi Clarkowi duszenie zza placów stojąc przy siatce. Wyraz bólu na twarzy Amerykanina rozradował tysiące ludzi zgromadzonych w Ergo Arenie.

I co najważniejsze – to był dopiero początek zwycięskiej serii. Serii, która miała dać coś więcej niż nadzieje – miały przyjść konkretne przewidywania, w tym to najważniejsze. Pod koniec 2017 Cieszynianin wygrywa przez decyzję z Jaredem Cannonierem, a w marcu 2018 bierze rewanż na Jimim Manuwie.

Serio trwaj! – krzyczą polscy fani. Seria więc trwa w najlepsze. Czwarta wygrana wieńczy wspaniały win-streak Polaka. Janek w walce z Nikitą Krylovem podkreśla swoją ważność w dywizji półciężkiej UFC, wygrywając z rywalem w drugiem rundzie przez założenie dźwigni.

Z Janka rodzi się całkiem poważny materiał na pretendenta do walki o pas (ten wciąż niezmiennie dzierży Jon Jones). Ale to wszystko kwestia jednego starcia, przynajmniej tak się wydaje.

Jan contender – Jan pretendent

UFC zestawia Błachowicza z Thiago Santosem. Ten, który wygra zmierzy się z mistrzem. Stawka jest duża i obaj zawodnicy to zapewne czuli. Starcie było bardzo wyrównane, i rozstrzygnęło się dopiero w trzeciej rundzie, gdy Brazylijczyk ukrócił szarżę Polaka i znokautował go. To on podniósł rękę do góry by cieszyć się z bycia kolejną ofiarą „Bonesa”. Ale to już inna historia.

Zobacz także:

Tymczasem historia Janka wcale się nie kończy na tej przegranej, na szczęście. Skoro Jones bije każdego kogo podsunie mu na talerz UFC to, co zresztą naturalne, w dywizji skraca się coraz bardziej lista pretendentów. Wystarczy wrócić na zwycięską serię by znów upatrywać swojej szansy.

Janek trzyma wrota do półciężkiej

Szansa nadarza się praktycznie od razu. Do półciężkich zaczyna pukać czołówka z dywizji wagi średniej. Ktoś musi sprawdzić tych zawodników, czy nadadzą się na strawną przyszłą pożywkę dla pana Jonesa. I tak się składa, że jednym z takich gatekeeperów zostaje polski zawodnik z Cieszyna.

Pierwszy do przetestowania zgłasza się były mistrz średniej – Luke Rockhold. Nie dość, że Janek brutalnie gasi marzenia Amerykanina o podbiciu półciężkiej to jeszcze prawie wybija mu w ogóle z głowy MMA.

Potężny nokaut, który kładzie w drugiej rundzie do krótkiej śpiączki Rockholda jest do teraz na forach o MMA jednym z ulubionych KO miłośników sztuk walki na całym świecie. Pewnie nawet widzicie to dosłownie przed oczami gdy teraz o tym czytacie, prawda?

To robi wrażenie! Natomiast nie robi wrażenia kolejna walka Błachowicza z kolejnym „średnim”. Co prawda Jan wygrywa z Ronaldo Souzą, ale chyba po takim spektakularnym wcześniejszym nokaucie wszyscy spodziewali się czegoś mocniejszego niż wygrana przez niejednomyślną decyzję.

To już jednak nie ma dziś znaczenia. Liczy się tylko jedno – kolejna szansa do walki o pas. Na drodze stoi jeden przeciwnik – Corey Anderson.

Wiemy, że sinusoida Janka bywa nieobliczalna. Manuwie zrewanżował się za przegraną i wydaje się, że to samo może zrobić z Andersonem. Wszystkiego dowiemy się już niebawem, bo 15 lutego. Wtedy też już będzie wiadomo kto będzie mistrzem dywizji – czy nadal Jones czy może Dominic Reyes.

Ciąg dalszy nastąpi…

Różne mogą być okoliczności rozstrzygające o kolejnej walce o pas – bo może UFC wymusi rewanż z Jonesem w razie wygranej Reyesa.

Jedno jest pewne – przypadek Jana Błachowicza musi trwać byśmy mogli przekonać się jak skończy się ta niesamowita przygoda Polaka w UFC.

POLECAMY RÓWNIEŻ: