Nieprawdopodobna gala UFC 189 za nami! Karta główna to miód na serca fanó MMA. Wszystkie walki skończone przed czasem, niesamowite latające kolana, dramaturgia w walkach mistrzowskich. Kto zasłużył na największy plus? Zapraszamy do lektury.

Plus and minus icons

Conor McGregor – niesamowite! Pełna emocji, zwrotów akcji batalia.Mimo że Irlandczyk znajdował się na plecach kilkukrotnie potrafił wyjść spod tak świetnego zapaśnika jakim jest Chad Mendes. Wykorzystał braki tlenowe Amerykanina i zrobił to co wieszczyła część ekspertów. McGregor zawalczył niezwykle mądrze, ciosy oraz kopnięcia na korpus miały zabrać tlen Mendesowi i zrobiły to. Przemyślana taktyka, ale także progres jaki poczynił Conor spowodował że to on jest #AndNew. Nie tylko w gadce Conor jest mistrzem, potwierdził dziś iż słusznie UFC promuje go. Teraz pozostało jedno – walka z Jose Aldo. Czy to będzie największa walka w historii UFC?

Robbie Lawler – z dużymi problemami ale jednak zachował pas mistrzowski. Po 4 niezwykle wyrównanych rundach w których mistrz był „podłączony” zdołał się pozbierać i udowodnić że nie na darmo jest posiadaczem pasa. Trafił MacDonalda prostym a ten osunął się na ziemie. Tam Lawler dokonał czystej formalności. Świetny powrót Lawlera, pięciorundówki mu służą.

Thomas Almeida – nie jest napompowanym balonikiem! Świetna, dramatyczna walka w któej na początku wygrywał Brad Pickett. Alneida potrafił jednak przetrzymać ofensywę „One Punch” i zaatakować w drugiej odsłonie. Zaatakować to mało! Almeida wystrzelił potężnym latającym kolanem trafiając idealnie w szczękę Brada. Wielka wiktoria Brazylijczyka który nadal jest niepokonany i ma już w UFC rekord 3-0. Brazylijski Khabib Nurmagomedov?

Jeremy Stephens – Mirosław Okniński byłby dumny! Kolejne latające kolano, być może i efektowniejsze. Stephens od początku zawalczył niezwykle agresywnie kąsając wyżej rozstawionego w rankingu rywala. Podłączał Bermudeza w drugiej rundzie, by w trzeciej, przy próbie ataku  i chęci obalenia (?) Bermudeza wystrzelić idealnym latającym kolanem. Impet był tak wielki ż nie było co zbierać.

Gunnar Nelson – wbrew opinii reszty ekspertów zgodnie całą redakcją typowaliśmy Islandczyka na zwycięzcę tego pojedynku. Nie myliliśmy się. Nelson udowodnił że jest lepszym strikerem jak i grapplerem. Najpierw usadził Thatcha kombinacją bokserską by z bocznej wejść w dosiad a następnie błyskawicznie zajść za plecy. Reszta to już formalność. Duszenie zza pleców i Amerykaninowi nie pozostało nic innego jak klepać. Świetny powrót Gunniego Nelsona.

Nowa szata graficzna – mała rzecz a cieszy! Nowe intro, szata graficzna a także niesamowite wizualizacje na macie oktagonu – tego wcześniej nie było. Świetnie to wyglądało w obrazku, nie ma się do czego przyczepić. Wszystko ze smakiem, nie przesadnie. Cytujac klasyka – „daję okejkę”.

Bez tytułu

W zasadzie ta gala nie miała minusów ale jak trzeba to trzeba. Pierwszy minus to wyjścia zawodników main eventowych. zarówno Conor jak i Chad mieli artystów którzy na żywo śpiewali im przy wyjściu. Wyglądało to słabo by nie powiedzieć żałośnie. Lekko zepsuło to otoczkę tej walki lecz tylko na chwilę. niezawodny Bruce potrzebował chwili by znów doprowadzić do szaleństwa.

Słaba karta wstępna. Na sześć walk mieliśmy aż pięć decyzji! Walki te nie zachwyciły, raczej odwrotnie – uśpiły, Jedynie Matt Brown swoja walkę skończył niezwykle szynko i efektownie. Zazwyczaj to wstępna obfituje w nokauty i poddania, dziś było inaczej. I dobrze!