Miesha Tate na gali UFC Vegas 31 powróciła do oktagonu w pięknym stylu. Po pięcioletniej przerwie Tate przez TKO w trzeciej rundzie pokonała Marion Reneau. 

Dzięki tej wygranej „odkuła się” po przegranych z Amandą Nunes i Raquel Pennington w 2016 roku. Była mistrzyni UFC, mimo wielu emocji po ostatnim wieczorze, przyznaje, że teraz chce, by ta wygrana chwilę jej potowarzyszyła. Nie chce natomiast, by stała się dla niej presją, choć już zapowiada, że jej zdaniem kolejne starcie mogłoby się odbyć jeszcze w tym roku.

Jak na razie nie typuje dla siebie żadnej konkretnej rywalki, a nawet zachęca zawodniczki z jej dywizji, by same wyszły z inicjatywą:

Każda z nich może dostać szansę, szanujemy się. Każda z nich może przyjść. W dywizji jest wiele zawodniczek. Nie wiem, którą lokatę zajmuję teraz w rankingu, ale nigdy nie będę roszczeniowa, nigdy nie będę wymagać tego, albo tamtego. Rozumiem, że wciąż muszę piąć się na szczyt i jakiekolwiek nazwisko znajduje się po drodze, dla mnie jest w porządku.

Tate dodaje, że obecnie w swojej wznowionej karierze czuje się komfortowo, ponieważ podejmuje decyzje sama za siebie i dlatego robi wszystko w zgodzie ze sobą. Nie zamierza nigdzie się spieszyć i zapowiada, że chętnie powalczy o pas w swoim czasie.

źródło: mmafighting.com