Grafika:Mariusz „Dooży&Grooby” Olkiewicz

 

Ostatnia gala UFC na pewno nie będzie kandydować do gali roku, a przynajmniej miejmy taką nadzieję. Wydarzyło się sie natomiast kilka rzeczy, które w/g mnie zaowocowały odpowiedzią, pytaniem lub kontrowersją, i o tym właśnie postanowiłem napisać kilka zdań. Zapraszam do lektury.

 

Czy to (powinien być) koniec?

                „Starcie upadłych” jak ująłem to fan page’u swojego bloga wrzucając fanowski plakat gali ukazujący jedynych ciężkich walczących na tej gali – Alistaira Overeema i Franka Mira. Jak wiadomo obaj Panowie mieli za sobą ciężki okres, z jednej strony wielka nadzieja królewskiej dywizji, czyli „The Reem”, który po wygranej nad bożyszczem tłumów Brockiem Lesnarem miał detronizować mistrzów, a skończyło się na 9-cio miesięcznym zawieszeniu za znaczne przekroczenie dopuszczalnego poziomu testosteronu. Później było jeszcze gorzej…Zlekceważenie Antonio Silvy połączone ze zbytnią pewnością siebie i prawdopodobnym odcięciem od dopingu było przyczyną pierwszej porażki w UFC, następnie wypompowanie się z sił i tlenu podczas szaleńczego ataku na Travisa Browne’a było przyczyną drugiej porażki i drugiego nokautu z rzędu, za który Browne został nagrodzony bonusem, identycznie jak niedoceniany „Big Foot”.

                Drugi „upadły” ostatnio widział swoją rękę w górze na zakończenie pojedynku w grudniu 2011r., gdy dzięki zachłanności „Minotauro” i przebłyskom swoich grapplerskich umiejętności poddał Brazylijczyka łamiąc mu rękę. Od tamtej pory seryjnie przegrywał nie prezentując się z takiej strony, z jakiej chcieliby go widzieć jego fani i decydenci federacji. 1 Luty 2014 miał odwrócić złą passę, ale nie odwrócił. Doskonale przygotowany i odmieniony Overeem przedłużył fatalną passę do 4 porażek z rzędu serwując byłemu mistrzowi 139 celnych ciosów, podczas gdy sam zainkasował 5 celnych trafień przez pełne 3 rundy. Kto oglądał walkę ten widział, w jakiej dyspozycji był Frank i chyba wszyscy są zgodni, że nie jest on nam już w stanie zapewnić żadnych emocjonujących walk, a jego kariera nie zjeżdża po równi pochyłej tylko leci na łeb, na szyję. Przed galą media nakręcały atmosferę pisząc o tym, że dla jednego z nich to będzie ostatnia walka w UFC. Dana White zaprzeczył tym plotkom, ale nie ma wątpliwości, że po gali najwyższy czas porozmawiać szczerze z Amerykaninem i rozstać się w przyjaźni. Czy Mir odejdzie? Powinien. Czy będzie szukał nowego pracodawcy? Nie powinien, dlatego żeby jeszcze bardziej nie popsuć swojego i tak już mocno nadwyrężonego rekordu. Czasu nie zatrzyma i niestety nie będzie „Forever Young”.

 

 

Nadchodzi pierwszy Super-Fight!

 

                Jose Aldo identycznie jak Georges St. Pierre, Jon Jones czy do pewnego czasu Anderson Silva bez względu na czas pojedynku zalicza zwycięstwo za zwycięstwem. Aktualnie jest niepokonany od 17 walk tj. od 2006r. Nie inaczej było podczas UFC 169, 5 rund i pewne zwycięstwo 49-46 nad Ricardo Lamasem, w Co-Main Evencie gali. Naturalne jest, więc to, że ambitny zawodnik szuka nowych wyzwań, lecz niestety w wadze piórkowej zbytnio ich nie widać, co oznacza tylko jedno – przejście do innej kategorii wagowej. Aldo ma na celowniku kategorię wyżej, co oznacza potencjalne starcie ze świeżym mistrzem dywizji lekkiej – Anthonym Pettisem. Momentem „zapalnym” była konferencja prasowa po gali gdzie teoretycznie wszystko zostało dogadane. Jose powiedział, że jest w pełni gotowy na nową kategorię i chce walki z Anthonym, lecz wie, że to nie zależy od niego. Prezydent UFC przyjął do wiadomości gotowość mistrza wagi piórkowej informując o tym, że w związku z tym będzie musiał zwakować swój pas przed walką z Pettisem, który w międzyczasie umieścił tweet: „Let’s go Aldo!!! Time for a super fight!!!”, White tylko odparł „Brzmi jakbyśmy mieli walkę”.

                Czy ta walka teraz ma sens? Dla dominatora kategorii -66 na pewno, bo nic ciekawego na niego nie czeka w swojej wadze, ale „Showtime” przez kontuzję nie miał jeszcze okazji, choć raz obronić wywalczonego pasa, co moim zdaniem powinno nastąpić. Inne planowane wcześniej super-fighty w dowolnej konfiguracji GSP-SIlva, Silva-Jones miały swój ciężar gatunkowy ze względu na passę obron. Pettis, jako świeżo upieczony posiadacz pasa powinien chyba paradoksalnie zapracować na to, aby móc go bronić przed ambitnym Brazylijczykiem. Jedno jest pewne – gala sprzeda się rewelacyjnie.

 

 

Za wcześnie – źle, za późno – jeszcze gorzej

 

                Finałowa walka to drugie starcie Renana Barao i Urijah Fabera, który na 3 tygodnie przed galą zastąpił hospicjenta kategorii muszej Dominicka Cruza, na którego powrót chyba już nie ma, co liczyć. W pierwszym starciu tych Panów mieliśmy okazje oglądać 25 minut walki zakończone jednogłośną decyzją niepokonanego od 33 walk(!) Barao. Tym razem walka rozstrzygnęła się w ciągu 3 minut i 42 sekund za sprawą sędziego – Herba Deana.

                Chwilę przed przerwaniem pojedynku Faber padł na deski, lecz Brazylijczyk nie zdążył go znokautować, za moment kolejny cios trafił Kalifornijczyka, który wyłożył sie na macie jak długi, po czym szybko przyjął pozycję „żółwia” i inkasował ciosy mistrza, które nie dochodziły celu, ale skutecznie obijały inne części ciała bezradnego Fabera. Kluczowym momentem był kciuk, który Urijah wyciągnął sygnalizując sędziemu, że jest świadomy i żadna specjalna krzywda mu się nie dzieje. Herb Dean był innego zdania przerywając walkę i podpadając olbrzymiej ilości widzów, którzy głośno negowali jego decyzję w mediach społecznościowych. Na konferencji prasowej również Dana White oddał Deanowi jego fachowość, ale zaznaczył, że tym razem popełnił błąd przerywając walkę zbyt wcześnie.

                Nie uważam decyzji jednego z najlepszych sędziów na świecie za pochopną. Kciuk w górę to nie jest odpowiedź na ciosy rywala. Herb Dean upominał Fabera o aktywność, ale ten wolał posłużyć się kciukiem zamiast próbować odeprzeć atak Barao. Po przerwaniu walki wyskoczył z pretensjami zaraz po tym jak puścił trzymaną kurczowo nogę Brazylijczyka licząc nie wiadomo, na co. Miał czas, aby walczyć, jeśli był świadomy i zdolny do walki to mógł reagować wtedy, kiedy był na to czas korzystając z innego arsenału niż wyciągnięty…palec. Jeśli zawodnik nie odpowiada na ciosy, zostaje upomniany przez sędziego, co oznacza, że ma ułamki sekund na reakcję, bo w innym wypadku zostanie z niczym to oznacza, że walka zostanie przerwana dla jego własnego dobra. Faber w ciągu chwili padał na matę 2-krotnie, za drugim razem na tyle demonstracyjnie, aby już wtedy przerwać ten pojedynek. Może Herb Dean nie jest wzorowym sędzią, ale akurat w tym wypadku nie widzę skazy na jego fachu, który nie należy do łatwych, podczas gdy rzadko jest szansa, aby jego decyzja dogodziła wszystkim kibicom.

                                                                                                                                                                Mariusz „Dooży&Grooby” Olkiewicz