Mariusz „Dooży&Grooby” Olkiewicz/inthecage.pl

Jednym słowem można nazwać tę galę – szybka, szybka i dynamiczna. Fakt faktem drobne rotacje w rozpisce usunęły 2 pojedynki, ale biorąc pod uwagę, że jednym z nich miała być 5 „zawodowa” walka Kamila Bazelaka to nie ma czego żałować. Gala bardzo udana, nie było nudy, nie było złych rund, na 8 walk tylko 2 zakończone decyzją sędziów, pozostałe każdorazowo skończone w pierwszej rundzie.

                Zaczęło się od czeczeńskiej finezji, Lamberd Akhiadov (2-1) na początku pierwszej rundy po krótkiej wymianie w stójce wykorzystał niedopracowane obalenie Aleksandra Mosingiewicza (1-2) i złapał gilotynę. Z perspektywy widza na hali nie było widać klepania, Mirek Okniński krzyczał „Koniec!”, sędzia rozdzielił zawodników i przerwał walkę, spowodowane to było prawdopodobnie odpłynięciem rywala. Ja bym to uznał za nieco kontrowersyjną decyzję i jakby troszkę wymuszoną.

                Druga walka nie trwała nawet minuty, KO i Paweł Kiełek (3-0) śrubuje swój nieskazitelny rekord, ofiarą Tomasz Jakubiec (1-0). Trzecie starcie to stójkowy koncert debiutanta Daniela Rajcy (1-0), początkowo miał problem z rywalem, który starał sie obalać, gdy mu się udało, to w moim mniemaniu celowo trafił Daniela kolanem w głowę, gdy ten siedział pod siatką. Sędzia odebrał mu punkt, a zaraz skończył walkę ratując Pawła Celińskiego (2-2) od ciosów, które poprzedziło kolano z klinczu. Czwarta walka niestety uwypukliła element, nad którym zbyt mało pracują młodzi zawodnicy – kondycja. Kategoria do 84kg, a jej tempo mimo dobrej postawy z obu stron, od 2 rundy zwyczajnie siadało. Pojedynek był dość wyrównany, dużo walki parterowej, sporo przejść pozycji, częste zwroty akcji, to zdecydowanie mogło się podobać. Ostatecznie Adam Kowalski (3-2) wygrywa i notuje dodatni rekord, a Arek Jędraczka (4-10) zalicza 10 porażkę w karierze i 6 z rzędu. Piąta walka gali to bardzo udany debiut Sebastiana Rajewskiego (1-0), jego rywal wszedł do klatki bardzo zmotywowany, niesiony najgłośniejszym dopingiem tego dnia, wjechał ostro, szybko obalił i zasypywał gradem ciosów przez dłuższą chwilę. Na nieszczęście Damiana Matwiejczuka (1-2) jego ciosy rzadko dochodziły tam gdzie powinny. Rajewski przetrwał nawałnicę, wstał, skontrował próbę obalenia rzucając Matwiejczukiem przez biodro i skończył go efektownym ground & pound.

                39 sekund – tyle zajęło Lenie Tkhorevskiej (3-1) zdobycie pierwszego w historii kobiecego pasa PLMMA. Krótka wymiana w stójce, zejście do parteru, dosiad, wejście za plecy i Anna Moldavchuk (1-2) zostaje poddana, a Lena staje się mistrzynią wagi atomowej. Wg mnie warto oglądać Lenę na mniejszych polskich galach, bo niebawem za bilety na jej występy trzeba będzie płacić wiele więcej niż aktualnie. Przedostatnie starcie legionowskiej gali z pewnością zasłużyło na tytuł walki wieczoru – Łukasz Chlewicki (11-3-1) po przejściu do wagi lekkiej staje vis a vis Vaso Bakocevica (13-6). „Sasza” pewnie wygrał na punkty, prowadził walkę bardzo mądrze, całą 1 rundę starał się konsekwentnie obijać rywala w stójce, nie dając się ustawić, na koniec notując dobitne obalenie. 2 runda również pod dyktando Polaka, lecz Czarnogórzec starał się dochodzić do głosu, nie dając sobie zrobić widocznej krzywdy. Każdy na hali wiedział, że Łukasz wygrywa i Vaso będzie chciał to skończyć, nic takiego nie zobaczyliśmy. Chlewicki mniej więcej od połowy ostatniej rundy utrzymywał rywala pod siatką w parterze i za wszelką cenę chciał go wykończyć przed czasem, lecz wytrzymałość i serce do walki Bakocevica były tego wieczoru nie do przejścia. Na koniec walki wstał wymęczony i jeszcze przed ostatnim gongiem podziękował za walkę Polakowi. Chwilę później ręka „Saszy” po werdykcie sędziów powędrowała w górę. Jestem pewien, że nie tylko ja liczę na kolejne występy twardego Czarnogórca podczas gal PLMMA, brawa należą się obu, a na szczególną uwagę zasługuje zachęcanie do walki i zagrywki rodem ze szkoły Roya Jonesa Juniora, Bakocevic pokazał się w Legionowie z bardzo dobrej strony. 8 walka to pojedynek, na którego szali leżał pas wagi średniej, obrońcą tytułu Michał Szuliński (9-4). Miałem wrażenie deja vu z sylwestrowej gali PLMMA, gdzie Bartosz Fabiński (8-2) bez większego zastanowienia obala rywala i łokciami kończy pojedynek, tym razem cutmanka nie miała okazji „naprawić” oponenta, sędzia przerwał mocno obijanego rywala, a Fabiński po niedawnej porażce na PROMMAC 1, rehabilituje się przed własną publicznością stając się mistrzem PLMMA w wadze średniej oraz ekspertem od uderzeń łokciami.

                Organizacyjnie było wszystko pod kontrolą, nie było większych wpadek. Wszystko stało na poziomie PLMMA. Biorąc pod uwagę, że organizacja trenera Oknińskiego to tak naprawdę druga siła polskiego MMA, można wymagać trochę więcej, jak choćby konferencja po gali. Jako przedstawiciel mediów zostałem „obsłużony” sprawnie i bezproblemowo, 5min po wejściu na arenę w Legionowie już siedziałem na miejscu z bardzo dobrą widocznością, nie było co prawda gniazdka i dostępu do sieci, ale nie stanowiło to żadnego problemu. Pod względem „show” to umówmy się, że PLMMA czerpie z UFC, a nie Pride i coś takiego nie występuje. Za to jedno, na co muszę zwrócić uwagę to naprawdę urodziwe „Octagon girls”, które umilały przerwy między rundami, a momentami potrafiły odwrócić uwagę krzątając się po płycie. Jeśli już jesteśmy przy płycie to trzeba powiedzieć że była ona szczelnie zapełniona. Niestety tak kolorowo nie było na samych trybunach. Sądzę że były one wypełnione w 1/3.   Gala udana, solidny poziom, wachlarz rozstrzygnięć, zwroty akcji, krótko mówiąc polskie MMA na wysokim poziomie.

Mariusz „Dooży&Grooby” Olkiewicz