(fot. z  prywatnej kolekcji Maćka Linke)

Druga część minibloga z pobytu Maćka Linke w Szkocji. Głównym punktem wyjazdu jest sobotnia walka „DeZoo” na gali Immortals

12.02.2014

Będąc tu w zeszłym roku, Szkocja przywitała mnie śliczną pogodą. Ta wizyta na wyspach nauczyła mnie, o co chodzi w zdaniu zasłyszanym u mojego przyjaciela Krissa – 'gdy budzę się rano i nie pada deszcz to boję się, że coś jest nie tak’. Szczerze to idealnie pasuje tu cytat z Forresta Gumpa, o tym że „deszcz pada z góry, nieraz z boku, a czasem zdaje się że leje na nas od spodu”. Najwyraźniej niebo nad wyspami płacze, mam tylko nadzieję, że z powodu przyszłej przegranej pewnego Walijczyka. Dzień rozpoczęliśmy spokojnie, kilka rund walki z cieniem i kulanki w parterze. Dobre wieści są takie, że czuję się dużo lepiej, niż podczas Immortals FP I. Waga schodzi praktycznie sama, trzy miesięczna dieta najwyraźniej zahartowała już moje ciało. Dlatego też dziś rozpusta i jedzenie tajskie. Taka mała przekąska dla Manola, przed zbliżającym się wielkimi krokami wyjazdem do kolebki Muay Thai.  Lecz  najpierw trzeba było wbić swoje wychudzone kości w gumowy worek i wejść do sauny, dobrze, że odkryłem jak czytanie przyśpiesza ruch wskazówek zegara. Nie wiem tylko gdzie ja po piątku będę miał tyle czasu na książki. Wieczorkiem znów walka z cieniem i mała niespodzianka od polskiego Wanda – na poprawę humoru cheeseburger z frytkami – i jak tu nie kochać „Manola”. On zawsze wie co jest mi do szczęścia potrzebne :)

1798619_779268008768823_966991927_n(fot. z  prywatna kolekcji Maćka Linke)

Ps. Dobrze, że deszcz nie pada też w szkockich mieszkaniach, bo oczka się kleją i zapowiada się długi i spokojny sen :)

Poprzednia część minibloga:
„Nawet najdłuższa podróż zaczyna się od pierwszego kroku”