„Wyniki nie był takie, jak oczekiwałem” – Marcin Tybura o treningach w USA

(Foto: YouTube / UFC)

Marcin Tybura już za niespełna trzy tygodnie zawalczy na gali UFC w Hamburgu. Jego przeciwnikiem będzie prawdziwy wieżowiec, Stefan Struve, który ma na swoim koncie już jeden polski skalp.

W rozmowie z Jakubem Borowiczem, opublikowanej na portalu Łączy nas Pasja, Marcin Tybura (16-4) przyznał, że odczuwa presję przed walką, ale jest to dla niego uczucie bardziej budujące, niż destrukcyjne:

Presja na pewno jest, ale ja się dobrze z nią czuję. W ogóle mi ona nie przeszkadza, na pewno pomoże w tej walce. Czasami lubiłem i do tej pory lubię być underdogiem, sam sobie pewne rzeczy chcę udowadniać. Nie zamartwiam się, nie zaprzątam sobie głowy tym, że ostatnie dwie walki przegrałem, a po prostu chcę w pełni zmotywowany wyjść do walki i ją wygrać.

Dwie ostanie walki stoczone pod banderą UFC nie poszły po myśli Polaka. Najpierw, w listopadzie ubiegłego roku, przegrał na punkty z Fabricio Werdumem, a następnie dał się zaskoczyć Derrickowi Lewisowi w trzeciej rundzie pojedynku na UFC Fight Night 126 i przegrał z nim przez KO. Marcin stwierdził, że ta druga porażka ubodła go dużo bardziej niż pierwsza:

Na pewno byłem bardziej zły. Mimo że fajnie zacząłem ten pojedynek i wygrywałem początek, to nie potrafiłem tej walki poprowadzić po swojemu i jej wygrać. Zdaje sobie sprawę z tego, że rywale byli mocni, ze światowej czołówki, ale ja dużo od siebie wymagam i nie chcę z nimi bić się jak równy z równym, tylko wygrywać. Chcę pokonywać najlepszych na świecie, a nie pięknie z nimi przegrywać. Po raz pierwszy jestem w sytuacji, gdy mam dwie porażki z rzędu. To coś nowego, coś niefajnego dla mnie, z czym musiałem się oswoić. Stąd ta złość.

Zapytany przez Borowicza, czy wprowadził dużo zmian w przygotowaniach do pojedynku, Tybura odpowiedział:

Trochę na pewno, zmiany są potrzebne. Dużo rzeczy można było zrobić inaczej, ale ja nie mam do nikogo o nic pretensji. Po prostu wydaje mi się, że nie wszystko poszło tak, jak powinno pójść, jestem mądrzejszy dopiero dziś, po fakcie, i do siebie mam pewne zastrzeżenia. Cały czas się rozwijam, cały czas się uczę. Wyciągam wnioski i analizuję. Nie chcę wchodzić w szczegóły – opowiadać, co zmieniłem, czego nie ruszałem, bo tak naprawdę to bardzo często metoda prób i błędów i dopiero podczas walki wyjdzie, czy to zagrało, czy zostały popełnione błędy. Klatka weryfikuje i to się nie zmienia.

Do swoich dwóch ostatnich walk Marcin Tybura przygotowywał się w USA, w klubie Jackson Wink. Właściwie, do pojedynku z Lewisem Polak musiał trenować przez dłuższy czas w kraju z powodu opóźnień w otrzymaniu wizy. Obecnie natomiast Marcin przygotowuje się już tylko w Polsce, w swoim dawnym klubie, S4 Fight Club.

Zobacz także: Marcin Tybura przed walką ze Struve: ,,Ciężko znaleźć sparingpartnera, który mierzy 213 cm”

Jak Marcin wspomina treningi w USA i jak porównuje je do treningów w rodzimym kraju? Czy z perspektywy czasu jest zadowolony z tego, czego nauczył się zagranicą i zmiany klubu na dwie poprzednie walki?

Nie twierdzę, że to była zła zmiana. Nigdy nie mówiłem, że w Stanach trenuje się lepiej, tylko powtarzałem, że trenuje się inaczej. Jednym pasuje to bardziej, innym mniej. Nie uważam, że straciłem tam czas. Wyniki nie był takie, jak oczekiwałem, ale trzeba pamiętać, że zawodnicy byli dużo lepsi i nie mam żadnej pewności, że wygrałbym tamte walki, gdybym przygotowywał się do nich w Polsce. Do pojedynków można trenować tak samo dobrze u nas w kraju, jak i za jego granicami.

podsumował Tybura.

 

źródło: laczynaspasja.pl