(fot. zdjęcie z prywatnej kolekcji Maćka Linke)

Siódma, a zarazem ostatnia część minibloga z pobytu Maćka Linke w Szkocji. Głównym punktem wyjazdu była sobotnia walka „DeZoo” na gali Immortals

17.02.2014

Wszystko, kiedyś się kończy, tak też kończy się moja podróż do Szkocji. Z jednej strony nie udana, bo zakończona przegraną walką, z drugiej strony znów mogłem spotkać fantastycznych chłopaków z Immortals i ich rodziny. A właściwie moje rodziny, bo tu w Aberdeen czuję się naprawdę otoczony wielką rodziną. Za to wam dziękuję. Mówią, że jak się spadnie z konia to trzeba niezwłocznie na niego wsiąść, dlatego też już dziś się kulałem. Głowa zabezpieczona by rany się nie otworzyły i kilkuminutowe walki. Pewnie większość ludzi poklepała by się po głowie, ale wojownicy mnie zrozumieją. My mamy to w DNA! Od niedawna sam nazywam to „MACACO D.N.A”. Mój mistrz sam wrzucił to jako hasło na swoje koszulki, ja to podchwyciłem i w lot zrozumiałem. Trzeba wymagać od siebie, ciężko pracować nad sobą obojętnie co się robi, nie domagać się wyników bo one nigdy nie są pewne ale w nie wierzyć. I nigdy, ale to nigdy się nie zatrzymywać. Koniec przygody w Szkocji to tak naprawdę początek następnej. Mistrzostwa Świata NAGA w Nowym Jorku. Jeżeli tylko będziecie chcieli mnie czytać zabiorę was tam ze sobą, a zapowiada się ciekawie, Luis ‘Joker’ Azeredo weteran federacji Pride już zapowiedział, że na mnie czeka. A później? Później wchodzę do oktagonu…

1798964_782308401798117_473435261_o

(fot. zdjęcie z prywatnej kolekcji Maćka Linke)

Poprzednie części minibloga:
„Nawet najdłuższa podróż zaczyna się od pierwszego kroku”
„Poznałem wszystkie rodzaje deszczu”
„Jestem jak Jack Sparrow, mknący po burzliwych falach życia”
„Ostatni łatwy dzień był wczoraj”
„Dzień sądu”
„Rany zawsze goiły się na mnie jak na zwierzaku”