Czempion dywizji półciężkiej KSW oraz jedyny pogromca Mameda Khalidova w ciągu ostatnich ośmiu lat – Tomasz Narkun (15-2), – udzielił wywiadu dziennikarzowi portalu Polska The Times, Tomaszowi Dębkowi, w którym mówi między innymi o rewanżu z reprezentantem Berkut Arrachion Olsztyn, Michale Materli oraz ofertach innych organizacji.

Jak się pan czuje? Po twarzy prawie nie widać ciężkiego sobotniego boju.

Trochę oberwałem, ale głowę mam akurat wytrzymałą. Dziewięć lat zawodowej kariery robi swoje. Fizycznie czuję się bardzo dobrze. Psychicznie jeszcze lepiej. Jestem szczęśliwym człowiekiem. 

Wielu uznało wasz pojedynek za najlepszy w historii polskiego MMA.

Zgadzam się z nimi. Obejrzałem walkę na chłodno. Było w niej wszystko, czego potrzeba. Wielka stawka, świetna oprawa, dramaturgia, zwroty akcji… Chyba każdy fan chciał to zobaczyć.

Mówi się, że aby zostać legendą, trzeba pokonać legendę. Czuje pan, że zrobił duży krok w kierunku dorównania popularnością takim zawodnikom jak właśnie Mamed czy Michał Materla?

Zwycięstwo z tak wyśmienitym fighterem jak Mamed na pewno zostanie przez kibiców zauważone i docenione. Trzeba iść w stronę podobnych walk, inaczej trudno się przebić. Udało mi się spełnić cel, do którego dążyłem w ostatnich latach. Umarł król, niech żyje król. (śmiech) 

To, że pana klubowy kolega Michał Materla niedawno bił się z Mamedem [w listopadzie 2015 r. Chalidow znokautował go w pierwszej rundzie – red.] mocno ułatwiło przygotowania?

Michał bardzo mi pomógł. Dostałem od niego mnóstwo cennych wskazówek. To jedna z osób, której zawdzięczam mój sukces. Dzięki jego walce i przygotowaniom do niej nasz sztab trenerski styl Mameda miał już przeanalizowany. To na pewno ułatwiło sprawę. „Cipao” też walczył w Łodzi.

Jak czuje się po bolesnej porażce ze Scottem Askhamem?

Michał jest zawodnikiem, którego nie trzeba podnosić na duchu. To tytan pracy. Rozmawiamy w poniedziałek po gali. Podejrzewam, że on już jest na treningu siłowym i myśli o kolejnej walce. Z pewnością będzie chciał szybko wrócić do klatki. Po gali w Łodzi Michał był na siebie zdenerwowany. To zrozumiałe, popełnił błąd i przegrał. Ale nie ma szans, by ten wypadek przy pracy go załamał. Głowa do góry i jedzie dalej. 

Zwycięzca pojedynku Materli z Askhamem był przymierzany do walki o pas Chalidowa. Tymczasem po gali w Łodzi wszyscy, łącznie z Mamedem, chcą waszego rewanżu.

Jeżeli ma na to ochotę, to zawodnikowi takiej klasy nie wypada odmówić. Wszystko zależy teraz od włodarzy KSW, kibiców i samego Mameda. Ja uciekał przed tą walką nie będę. Jeśli wszyscy chcą rewanżu, zróbmy to! 

Kiedy pojedynek się zakończył, oddaliście sobie bardzo dużo szacunku. Wcześniej było jednak kilka zaczepek w mediach społecznościowych i słownych potyczek. Takie akcenty przed walką były potrzebne?

Zawodowy sport rządzi się swoimi prawami. Jeśli chcemy sprzedać walkę, zrobić show na skalę światową, to trzeba podkręcić atmosferę, wzbudzić trochę kontrowersji. Nie mam nic do Mameda. Zawsze będę go szanował, nie wiem co musiałoby się wydarzyć, żeby coś się pod tym względem zmieniło. Prowokacje przed walką były tylko marketingowymi zagraniami, nic więcej. Kiedy zaczynałem przygodę ze sportami walki, moimi zagranicznymi idolami byli Anderson Silva i przede wszystkim Fiodor Jemieljanienko, jak dla mnie największa ikona MMA. W Polsce wzorowałem się na Mamedzie. Oglądałem KSW niemal od początków tej federacji, a on był wyróżniającą się postacią. Chcąc zostać kiedyś najlepszym, musiałem podpatrywać najlepszych. Dlatego obserwowałem Mameda. Już wtedy marzyłem, by stanąć z nim do pojedynku. 

Podobno wkrótce czekają pana negocjacje z KSW.

Zgadza się. W tym momencie jestem zawodnikiem bez kontraktu, będziemy rozmawiać o nowej umowie. Jeśli dostanę odpowiednią stawkę, mogę podpisywać ją nawet jutro. (śmiech)

Propozycji z innych organizacji nie brakuje?

Ciągle się jakieś pojawiają. Mój styl walki i potyczki słowne z rywalami podobają się wielu organizacjom. Próbują mnie przekonać do odejścia. Ale niestety dla nich, w KSW czuję się dobrze i obecnie nie widzę potrzeby opuszczenia tej federacji. 

Możliwość sprawdzenia się z najlepszymi na świecie w UFC nie kusi?

W KSW spełniłem marzenia. Zdobyłem mistrzowski pas, później zmierzyłem się z Mamedem i pokonałem go. Jest mi tu naprawdę bardzo dobrze. KSW o mnie dba. Zwłaszcza teraz, kiedy po sobotniej walce mogę stać się jedną z czołowych postaci federacji. Nie ma sensu, żebym to teraz zostawił. KSW to mój dom, podoba mi się tu.

O tym, że w UFC nie musi być kolorowo, świadczy choćby przykład pana przyjaciela Gegarda Mousasiego, który nie był zadowolony z warunków kontraktowych i odszedł do Bellatora.

Im większa organizacja, tym bardziej wykorzystuje swoich zawodników. Pod względem sportowym UFC jest najlepsze na świecie. Ale jeśli chodzi o traktowanie fighterów, którzy nie są tam największymi gwiazdami, na pewno nie jest nawet w czołówce. KSW do każdego z nas podchodzi indywidualnie, to bardzo miłe. Wcześniej walczyłem dla innych organizacji, również zagranicznych. Wszędzie można było odczuć, że zawodników nie do końca się tam szanuje. W KSW jest inaczej. 

Jak ocenia pan swoje umiejętności na tle Mousasiego czy Jana Błachowicza, z którym sporo trenowaliście przed sobotnią walką?

Myślę, że nie mam się czego wstydzić. Wiele razy trenowałem z zawodnikami UFC i było OK. W tej organizacji jest ponad 500 fighterów. Zdarzają się wybitni, ale nie każdy musi być mega kotem. Jeśli chodzi o Janka to jest bardzo dobry, fajnie się z nim trenowało. Myślę, że 17 marca zrewanżuje się Jimiemu Manuwie za porażkę w ich pierwszym starciu. Tym razem nie zostawi decyzji w rękach sędziów. Jest bardzo zdeterminowany, widać błysk w jego oczach. Nie ma mowy, żeby kalkulował. Janek był na mojej walce z Mamedem. Bardzo mu się podobało. Powiedziałem mu, że w Londynie musi zrobić to samo co ja w Łodzi. 

Całość wywiadu można przeczytać pod tym oto linkiem: Tomasz Narkun: Nie odmówię Mamedowi rewanżu. Ale myślę też o boksie i wadze ciężkiej

 

źródło: PolskaTimes.pl